Recenzja filmu

Prometeusz (2012)
Ridley Scott
Noomi Rapace
Michael Fassbender

Porażka Scotta

Uwaga! Recenzja zawiera spojlery! Scotta dopadła chyba jakaś starcza choroba. Zresztą, nie jego jedynego, również Spielberga, De Niro, Pacino, a niektórzy zapewne powiedzieliby, że pierwsze
Uwaga! Recenzja zawiera spojlery!

Scotta dopadła chyba jakaś starcza choroba. Zresztą, nie jego jedynego, również Spielberga, De Niro, Pacino, a niektórzy zapewne powiedzieliby, że pierwsze oznaki widać u Camerona. W takiej gorszej kondycji Scott próbuje nawiązać do swojego starego klasyku z 1979 roku, nawiązać tworząc już jednak w całkiem innych realiach, czasach monstrualnej komercji, wyznaczających standardy producentów, mniej wymagającej widowni i restrykcyjnych ograniczeniach wiekowych.

Nie mam jednak zamiaru usprawiedliwiać Scotta. To on sam, bez żadnego przymusu wszedł w projekt, który chyba od samego początku miał być odpowiednio "skrojony" i bliższy dzisiejszym uniwersalnym superprodukcjom "dla każdego", niż intymnym, osobistym dziełem na wzór "Obcego". Scott zresztą od początku nie mógł się chyba zdecydować: najpierw – jakby na złość wszystkim tworzącym popłuczyny po klasykach w postaci "Obcy kontra Predator" – postanowił pokazać, jak powinien wyglądać prawowity film serii i sugerował, że zrobi właściwą kontynuację, później jednak coraz bardziej oddalał się od tej idei, by w końcu zdecydować się na całkiem inny film.

Trudno jednak uznać, że Scott odciął się całkowicie od i tak zbyt rozpasanego już uniwersum. Nie tylko fabuła jawnie nawiązuje do pierwszej części "Obcego", ale reżyser nie uciekł także od aluzji nawiązującej do całej estetyki starego klasyka. Już pierwsza informacja dt. załogi statku kosmicznego ściśle określająca jego liczebność (wybite komputerowo "Crew: 17") to oczko dla wszystkich fanów. Statek kosmiczny "Prometeusz" zastępuje tu "Nostromo", główną bohaterką pozostaje twarda kobieta, a na pokładzie również znajduje się knujący android. Komnata z probówkami na obcej planecie to już dosłowność, która razem z ostatnimi scenami splata "Prometeusza" z "Obcym" naprawdę grubymi nićmi.

Niezdecydowanie Scotta wyszło tylko produkcji bokiem, bo skierowało ją na nijakie tory. Taka sama nijakość bije ze scenariusza. Brutalne i ohydne sceny kontrastują tu z sekwencjami wręcz parodystycznymi i nielogicznymi zachowaniami bohaterów. Tajemnicza rasa Space Jockeyów okazuje się rasą skaczących osiłków, a nie kimś na wzór intrygujących Kreatorów czy jakiejkolwiek rasy wyższej. Ich ideologia wydaje się mieć fundamenty w pierwotnych instynktach: niszczenia i argumentu siły, a jeśli tworzenia, to tylko w celach militarnych. To powoduje, że nie wydają się dostatecznie interesujący, a przypominają kolejną kosmiczną rasę, jakich w kinie widzieliśmy już wiele. Warto również zwrócić uwagę na różnorodne zagrożenie pojawiające się w filmie: mutacje, osiłek Space Jockey, obślizgły wąż, przerośnięty facehugger, właściwy Obcy, człowiek-mutant, ciecz z wazonu czy wreszcie podejrzany android. Taka dawka może zdezorientować widza, który nie będzie wiedział czego ma się już bać i czy w ogóle.

Scott stawiając na ten kosmiczny misz-masz, nie odizolowując się od uniwersum, ani też nie zbliżając się odpowiednio blisko, próbuje jednak manewrować i stworzyć coś znaczącego. Zapomina jednak, że manewruje już w czasach o innych zasadach, gdzie autonomia reżysera dawno została już ograniczona, a rozliczający – bo mający już z czego – fani prześwietlą go kilka razy. Ponosi porażkę nawet na bardziej błahym polu, choćby zaprezentowanej technologii, która nie wiadomo dlaczego, znacznie przewyższa tą z "Nostromo" (a co uszanował James Cameron w swojej bezpośredniej kontynuacji). Należy rozumieć jednak, że dziś producenci zakazują już używania tektur po jajkach jako dekoracji statku, a wielomilionowy budżet – bez którego obyć się przecież nie mogło – koniecznie nakazuje stworzenie rozbuchanej scenografii, nawet jeśli ma to się odbyć kosztem logiki.

Być może największą porażkę jednak Scott poniósł na płaszczyźnie przekazu czy też mitycznej głębi, której szukania podejmują się często różnoracy interpretatorzy wszelkich treści. W tej materii "Prometeuszowi" również jakby dalej niż bliżej do "Obcego" – opowieści o istocie przecież doskonałej, której biologiczną perfekcyjnością zachwyca się stworzona przez człowieka maszyna Ash. "Prometeusz" skupia się bardziej na problemach z pogranicza egzystencjalizmu i metafizyki. Tu również najważniejszą rolę odgrywa android. W jednej z końcowych scen to przez niego główna bohaterka zostaje zmotywowana do szukania odpowiedzi, mimo że cel robota został właśnie zaprzepaszczony, a jego chęć poznania tajemnicy stworzenia człowieka w ogóle nie powinna mieć racji bytu. To jednak on zostaje motorem napędowym dla całej sprawy, co sugeruje że androidy mają śnić o elektrycznych owcach również w "Prometeuszu". Ale czy Wy, Drodzy Czytelnicy, też doznaliście w tym miejscu uczucia deja vu? Scott już stawiał (i to zgrabniej) to pytanie, ale nie w "Obcym" lecz w innym swoim wielkim dziele – "Łowcy androidów".

No cóż. Być może rozważania ostatniego akapitu nie powinny być aż tak istotne, a ważniejsze dla całej branży – w myśl retoryki naszych czasów – ma okazać się, że Scott zostawił furtkę na kontynuację. Uff, co za szczęście.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Prometeusz" to kolejny po prawie trzydziestoletniej przerwie film science fiction Ridleya Scotta i jeden... czytaj więcej
"Prometeusz" reżyserii Ridleya Scotta był zdecydowanie jedną z najbardziej oczekiwanych premier roku... czytaj więcej
Historia stara jak kino – dobry pomysł, zły scenarzysta i reżyser, który nie dostrzega (lub nie chce... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones